Zespół lekarzy z USK zaryzykował i uratował życie pacjentowi. Gdyby nie odwaga, duże doświadczenie i walka do końca lekarzy z Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego w Białymstoku 42-letni chory na nerki najprawdopodobniej już by nie żył - informuje Uniwersytet Medyczny w Białymstoku.
42-letni mężczyzna od lat był pacjentem I Kliniki Nefrologii i Transplantologii z Ośrodkiem Dializ USK w Białymstoku. Chory najpierw przez wiele lat był hemodializowany z powodu schyłkowej niewydolności nerek. W lutym br. przeszedł zabieg przeszczepienia nerki, który był przyspieszony z powodu obecnych już wówczas problemów z dostępem naczyniowym. Utrata wzroku uniemożliwiała alternatywną terapię metodą dializy otrzewnowej.
Niestety, w kolejnych miesiącach po zabiegu przeszczepienia pojawiły się powikłania. Pacjent kilkukrotnie był hospitalizowany z powodu uogólnionej infekcji wychodzącej z układu moczowego (urosepsy), która ostatecznie doprowadziła do utraty funkcji przeszczepionej nerki i konieczności powrotu do dializoterapii.
- Stan pacjenta pogarszał się z dnia na dzień, a wszelkie próby założenia jakiegokolwiek dostępu naczyniowego okazały się nieskuteczne. W ostatnich dniach nawet pobranie krwi do badań czy podanie antybiotyku stało się niemożliwe ze względu na niedrożność naczyń, a narastające parametry niewydolności nerek stały się bezpośrednim zagrożeniem życia – mówi prof. dr hab. Beata Naumnik, kierownik I Kliniki Nefrologii i Transplantologii z Ośrodkiem Dializ.
W grę nie wchodziła żadna operacja, bo nie było możliwości znieczulenia pacjenta. Jedynym ratunkiem była dializa, ale do tego konieczne było założenie cewnika naczyniowego.
- Zazwyczaj cewniki naczyniowe zakładane są do żyły szyjnej wewnętrznej lub udowej – mówi dr hab. Jerzy Głowiński, kierownik Kliniki Chirurgii Naczyń i Transplantacji USK w Białymstoku. – Niestety ze względu na wcześniejsze operacje wytwarzania, a następnie zamykania przetok tętniczo-żylnych i liczne wymiany cewników dializacyjnych, naczynia u tego chorego były zupełnie niedrożne.
- Sytuacja była patowa, pacjent umierał – dodaje prof. Naumnik.
Zespół bardzo doświadczonych lekarzy zabiegowych z USK (dr Andrzej Lewszuk z Zakładu Radiologii, dr hab. Tomasz Hryszko z I Kliniki Nefrologii i Transplantologii z Ośrodkiem Dializ oraz dr hab. Jerzy Głowiński z Kliniki Chirurgii Naczyń) postanowił spróbować założyć cewnik drogą przezlędźwiową bezpośrednio do największej żyły organizmu ludzkiego - żyły głównej dolnej. Na świecie takich przypadków było dotąd kilka. Nie było jednak czasu, by gdzieś dzwonić, konsultować, pytać. Na szczęście zespół lekarzy miał ogromne doświadczenie i chęci. To wystarczyło. Było, co prawda, ryzyko poważnych powikłań, włącznie z rozerwaniem naczynia i wywołaniem krwotoku, ale w obliczu bezpośredniego zagrożenia życia pacjenta zdecydowano o podjęciu wyzwania.
Zabieg, przeprowadzony w znieczuleniu miejscowym, zakończył się pełnym sukcesem. Lekarze założyli cewnik do żyły głównej dolnej, dzięki czemu możliwe już było przeprowadzenie skutecznego zabiegu hemodializy, podanie leków, przetoczenie krwi, itd. Pacjent był już dwukrotnie hemodializowany i jego stan zdrowia stopniowo poprawia się.
Lekarze wiedzą już, ze ten rodzaj operacji będzie teraz już wykonywany w USK standardowo.
Komentarze
[ z 3]
Jestem pod ogromnym wrażeniem postępowania lekarzy. Nie jestem pewien czy sam miałbym dość odwagi, aby podjąć się takiego działania i interweniować w tak mocno inwazyjny sposób. Na pewno nie chciałbym znaleźć się w podobnej sytuacji i stanąć przed tak trudną koniec końców decyzją do podjęcia. Wydaje mi się jednak, że każdy z nas, stojąc w obliczu decyzji o uratowaniu życia pacjenta, albo o ryzyku jego przedwczesnego zgonu podjąłby to ryzyko i przynajmniej spróbował. Szansa, że się powiedzie i że uda się uratować choremu życie jak mi się wydaje wynagradzała potencjalne ryzyko jakie w ten sposób zostało podjęte. Działanie tych lekarzy zasługuje na pochwałę i powinni oni przynajmniej spróbować opisać przebieg procedury i dotrzeć z nią do innych lekarzy, którym być może uda się to wykorzystać w przyszłych postępowaniach, a przynajmniej w razie gdyby stanęli w obliczu podobnej medycznej rozterki.
Świetna wiadomość i rzeczywiście, trzeba się chwalić podobnymi wyczynami. Chociażby po to, aby dodać odwagi innym lekarzom, którzy w podobnej sytuacji mogliby się zawahać i nie wykonać procedury, która jakby nie było- nawet jeśli bardzo ryzykowna, to jednak przyczyniła się do uratowania czyjegoś istnienia. Co więcej, w przyszłości być może uda się tą technikę wykorzystać przez przyszłe pokolenia, zwłaszcza jeśli lekarze (a przypuszczam, że będą czuć się wręcz w obowiązku by to zrobić)opiszą poszczególne etapy przebiegu procedury i tym samym dadzą sygnał innym jak można w podobnej sytuacji wybrnąć z impasu. Naprawdę cieszę się, że ten zespół znalazł dość odwagi i samozaparcia, aby podjąć próbę, którą uratowali pacjentowi życie. Brawo!
Jestem pod wrażeniem odwagi społecznej jaką przede wszystkim musieli się w tym przypadku wykazać lekarze. Może nam się wydawać, że w obliczu decyzji czy skazywać człowieka na niechybną śmierć czy ryzykować biorąc na siebie odpowiedzialność za przeprowadzenie nagłej interwencji na którą przecież nikt nie byłby się w stanie przygotować i która była po raz pierwszy wykonywana w naszym kraju i tak każdy odpowiedzialny i empatyczny lekarz bez wahania podjął by się tego ryzyka. Tylko czy aby na pewno? Przecież w obecnych czasach lekarz często sprowadzany jest do realizatora procedur medycznych, a pacjenci tylko patrzą gdzie można by doszukać się błędu i oskarżyć o niewłaściwe postępowanie. Chociażby ze względu na tę okoliczność zespół lekarzy musiał wykazać się naprawdę ogromną odwagą, śmiałością, a jednocześnie empatią dla pacjenta jak i jego rodziny.