W ostatnich trzech miesiącach trafiło do mnie wielu pacjentów w ciężkim stanie zakażonych wirusem paragrypy, a nie z COVID-19 czy grypą – ostrzega prof. Piotr Kuna. Dodaje, że wirusy ciągle mutują, ale też nasza odporność mogła się obniżyć, bo w pandemii nie byliśmy eksponowani na tzw. podprogowe dawki wirusów.

Prof. Piotr Kuna jest kierownikiem II Katedry Chorób Wewnętrznych oraz Kliniki Chorób Wewnętrznych, Astmy i Alergii Uniwersytety Medycznego w Łodzi. Jest też wiceprezesem Polskiego Towarzystwa Chorób Cywilizacyjnych i przewodniczącym Polskiego Towarzystwa Chorób Metabolicznych.

PAP: Mamy znacznie mniej zakażeń z powodu COVID-19, na szczęście, jednak zakażenia dróg oddechowych nie zniknęły, jest ich nawet dość dużo. Na początku maja wykryto w kraju wirusa grypy, a zatem patogen ten wciąż krąży, a sezon grypowy jeszcze się nie skończył. Krążą też wirusy paragrypy, które wcale nie są błahymi zakażeniami, mogą mieć równie ciężki przebieg jak COVID-19 czy grypa.

Prof. Piotr Kuna: Wszystkie wirusy wywołujące stany zapalne górnych i dolnych dróg oddechowych oraz zapalenie płuc, są wirusami, które niesłychanie szybko się zmieniają. Podobnie jak wirusy SARS-CoV-2.

Dlaczego?

- Bo nasze płuca są atakowane codziennie przez miliardy drobnoustrojów, a przy tym narażeni jesteśmy na zanieczyszczenia powietrza. Pamiętajmy, że codziennie wdychamy i wydychamy ponad 8 tys. litrów powietrza, a nabłonek oddechowy ma nieprawdopodobne mechanizmy obronne. Nie zawsze jednak daje sobie radę.

Jednak szybko się regeneruje.

- Gdy nabłonek oddechowy ginie i się regeneruje, wtedy nasz układ odpornościowy uczy się rozpoznawać wirusy, które już są w naszym organizmie. Z kolei wirusy żeby przeżyć muszą się zmieniać. Podczas tej wymiany nabłonka powstają zatem różnego rodzaju ich mutacje. W infekcjach dróg oddechowych przebiegają one bardzo szybko. Tak jest zarówno w przypadku wirusa grypy, jak wirusa SARS-CoV-2, jak wiemy powstało dużo wariantów tego patogenu.

Nie można temu zaradzić?

- Niestety nie ma skutecznych leków antywirusowych. Mamy za to szczepionki. Jeśli zatem chcemy się uchronić przed zakażeniami dróg oddechowych, to stosujmy dostępne szczepionki. Przykładem jest COVID-19 i grypa, na te zakażenia są skuteczne szczepionki. Są też szczepionki przeciwko pneumokokom. Nie ma jednak leków antywirusowych.

Nie wszyscy o tym pamiętają i się nie szczepią. Pacjenci przychodzą do lekarza i co wtedy?

- Zgodnie z zaleceniami w razie wystąpienia zakażenia w ogóle nie badamy wirusów. Nie ma takiej potrzeby.

Dlaczego?

- Nie ma dla nas znaczenia, jaki to jest wirus. Znaczenie ma to, że trzeba leczyć pacjenta tak, by on tę infekcję przeżył.

Ale wirusa SARS-CoV-2 badaliśmy.

- I to na ogromną skalę. Bo mocno się wystraszyliśmy, gdy wirus ten się pojawił. Nie badaliśmy jednak innych wirusów. Nie badaliśmy też współwystępowania wirusa SARS-CoV-2 z innymi wirusami – grypy czy paragrypy. Tak naprawdę nie wiemy zatem czy te najcięższe przypadki były izolowanymi zakażeniami wywołanymi jedynie wirusem SARS-CoV-2, czy też mieliśmy tzw. koinfekcje dwóch lub nawet trzech wirusów, na dodatek z nadkażeniem bakteryjnym. Nie mamy takiej wiedzy.

Trzeba było leczyć tak, żeby pacjent przeżył…

- W większym lub mniejszym stopniu to się nam udawało. Uważam jednak, że moglibyśmy tych chorych leczyć skuteczniej, gdyby wszyscy lekarze trzymali się prostych zasad terapeutycznych.

To znaczy?

- Najważniejszy jest dobrostan pacjenta. Nie musimy szukać specjalnych leków. Musimy za to dbać o to, żeby pacjent był wydolny oddechowo i sercowo-naczyniowo, dobrze nawodniony i miał prawidłowy układ krzepnięcia krwi. A do tego na ile to możliwe - ruszał się. Zapominamy, że krew w naczyniach, szczególnie w naczyniach żylnych, krąży tylko dzięki głębokiemu i prawidłowemu oddychaniu. Jeśli kładziemy się do łóżka to przestajemy oddychać i wysiadają dwie pompy naczyniowe – pompa mięśniowa i oddechowa, bo oddychamy zbyt płytko.

Co się wtedy dzieje?

- Dochodzi do zastoju krwi, a kiedy jest zastój krwi następuje agregacja płytek krwi, w naczyniach powstają zakrzepy i zatory. Było to jedno z najczęstszych powikłań w przypadku COVID-19. Ono nie wynikało jedynie z samej choroby, również z odwodnienia, gorączki i unieruchomienia pacjenta. Tragedia.

Pamiętam, ostrzegał pan przed tym. Jak zatem powinniśmy teraz postępować, jak być lepiej przygotowanym? Bo COVID-19 wróci, podobnie jak inne zakażenie dróg oddechowych, które zresztą występują przez cały rok, z różnym jedynie nasileniem w poszczególnych porach roku.

- Dbajmy przede wszystkim o choroby przewlekłe i ogólny stan zdrowia pacjenta. Nie powinniśmy pozwalać takiemu choremu zalegać w łóżku. On powinien być rehabilitowany i masowany. Wydaje mi się, że przekonanie i wiedza o tym powoli dociera do lekarzy. W czwartej fali pandemii w niektórych krajach, takich jak Wielka Brytania, Francja czy Włochy, prawie nie było już zgonów chorych na COVID-19, mimo że było wiele zachorowań, więcej niż w Polsce. Nauczyliśmy się żyć z tą chorobą i tak ją leczyć, żeby pacjenci nie umierali.

- Nauczyliśmy się żyć z COVID-19, czy przede wszystkim pomogły masowe szczepienia przeciwko SARS-CoV-2?

- Z pewnością szczepienia są niesłychanie ważne, chronią przed ciężką postacią choroby, nie chronią jednak przed samym zakażeniem, szczególnie przed wariantem Omikron. Jednak poza szczepieniami również na skutek kontaktu z tym wirusem zyskaliśmy odporność. Podejrzewam, że w Polsce COVID-19 przechorowało więcej osób niż wskazują na to oficjalne dane. I sądzę, że uzyskaliśmy odporność zbiorową na tego wirusa.

Co będzie dalej?

- Wirus ten pozostanie, nadal będzie z nami. Jesienią znowu się obudzi i nastąpi wzrost zakażeń, nie powinien jednak wywoływać już ciężkiej niewydolności oddechowej. I nie powinien być zagrożeniem dla systemu ochrony zdrowia. Pacjentów z tą infekcją należy traktować normalnie, według zasad. Jak ktoś jest chory na grypę lub ma zapalenie płuc to trzeba go izolować, a nie mieszać z innymi pacjentami. Nie należy zatem czynić wyjątków dla jednego tylko wirusa.

A co z paragrypami? Szczepionki przeciwko tym zakażeniom nie ma, a podobno wywołujące je wirusy też mutują i są coraz groźniejsze.

- Wiem o tym, na oddziale, w którym pracuję wykorzystujemy panel wielowirusowy pozwalający ocenić, jaki wirus u danego pacjenta wywołuje chorobę. Możemy w ten sposób badać ponad trzydzieści wirusów.

Jakie są wnioski?

- W ostatnich trzech miesiącach trafiło do mnie wielu pacjentów w fatalnym stanie, z wysokim CRP w granicach 500 (wskazującym na stan zapalny w organizmie), z prokalcytoniną (monitorującą zakażenia bakteryjne) stukrotnie podwyższoną. Podejrzewałem, że powodem tego jest jakaś paskudna bakteria, grypa albo COVID-19, ale nie. Okazało się, że w wielu tych przypadkach powodem zakażenia był wirus paragrypy, na co do tej pory na ogół nie zwracaliśmy uwagi.

I to jest problem?

- Tak, to jest problem, bo są inne wirusy, które nagle się uaktywniły, nie wiadomo z jakiego powodu. Może dlatego, że przez ostatnie dwa lata używaliśmy maseczek i zachowywaliśmy dystans? I nie stykaliśmy się z niektórymi wirusami? Nasza odporność mogła się obniżyć, bo nie byliśmy eksponowani na tzw. podprogowe dawki wirusów. Nasz układ odpornościowy się rozleniwił, „zapominał” o pewnych patogenach. I to może być jedna z przyczyn.

Wracamy do tego, że ważny jest ogólny stan naszego organizmu. Niby wydaje się to być oczywiste, ale w tym ujęciu nabiera większej mocy.

- Jeszcze raz powtórzę – ważny jest dobrostan pacjenta i leczenie ogólne. Dopiero potem możemy szukać, z jakim patogenem mamy do czynienia w danym przypadku. Gdy są to bakterie, stosujemy antybiotyki, a w innych zakażeniach, wywoływanych przez wirusy, ważna jest dobra pielęgnacja i dbanie o pacjenta.

Jeśli chodzi o rozleniwienie naszego układu odpornościowego, to nie powinniśmy przesadzać z używaniem maseczek?

- To bardzo kontrowersyjne pytanie. Są u nas osoby będące zagorzałymi zwolennikami maseczek ochronnych. Inne z kolei są im przeciwne.

Co powie o tym pan profesor?

- Ja powiem tak: jest grupa ludzi, która nie toleruje maseczek. Dajmy im wolność, ale próbujmy też wytłumaczyć, żeby przynajmniej trzymywali dystans i byli odpowiedzialni. Gdy ja mam jakieś dolegliwości to nie idę do pracy, do kina czy w inne miejsce publiczne, tylko się izoluję. To rodzaj pewnej kultury zdrowotnej, którą powinniśmy zbudować, odpowiedzialności za siebie i za innych. Jest wielka metaanaliza przeprowadzona przez Cochrane (niezależną międzynarodową organizacją typu non-profit) z wykorzystaniem kilkudziesięciu badań dotyczących używania maseczek w przypadku infekcji wirusowych dróg oddechowych. Pokazała ona, że ta metoda prewencji jest nieskuteczna.

To dość zaskakujące…

- Tak, ale trzeba też powiedzieć, w jaki sposób wiele osób używa maseczek. Maseczki FFP2 i FFP3, czyli te o podwyższonym stopniu wychwytywania małych cząstek z powietrza, ściśle przylegających do twarzy i wymienianych co dwie, trzy godziny, są absolutnie skuteczne. Jeśli ktoś decyduje się na taką ochronę, to bardzo dobrze. Taka metoda jest skuteczna.

A inne metody?

- Powszechne noszenie różnych rzeczy nazywanych maseczkami, ale nawet tzw. maseczki chirurgiczne, na dodatek założone tylko na usta albo pod brodą przed niczym nie chronią. To tylko takie udawanie - noszę maseczkę.

Czy maseczki nie powinny nosić przede wszystkim te osoby, które są zakażone, mają nawet zwykłe przeziębienie, by chronić innych? Tak jak jest to przyjęte na przykład w Japonii.

- Optuję za tym, żeby osoby chore lub przeziębione stosowały samoizolację przynajmniej przez 3-5 dni i nie kontaktowały się z innymi. To byłby najlepszy sposób. Co do Japonii, tam w miejscach publicznych często przebywa się w tłoku, w dużej bliskości. A maseczki używa się choćby po, żeby nie chuchać innym w nos, mają zatem dość wszechstronne zastosowanie.

Jaka rada dla nas, Polaków?

- Przede wszystkim warto unikać, na ile to możliwe, dużych skupisk ludzi. Badania pokazują, że przy normalnym funkcjonowaniu, gdy nie śpiewamy i nie krzyczymy, na przykład w tłumie na stadionie, nie ma większego zagrożenia. Podczas śpiewu i krzyku aerozole są wyrzucane na odległość 5 m, a w trakcie rozmowy – na 1,5 m. Można zatem siedzieć przy stole i chodzić obok siebie bez większego zagrożenia.

Podobno żaden z pana pacjentów nie umarł?

Prof. Piotr Kuna: To prawda, dla mnie to potwierdzenie, że to co mówię i robię, jest skuteczne. I zapewniam, że nie leczyłem amantadyną ani żadnym innym „cudownym lekiem”. Stosowałem jedynie to, co ma udowodnione działanie i udowodnioną skuteczność. (PAP)


Źródło: PAP | rozmawiał Zbigniew Wojtasiński