Od 2003 roku polskim kardiologom udało się znacznie obniżyć śmiertelność mężczyzn i kobiet z powodu zawału serca. W 2011 r. dogoniliśmy pod tym względem Niemcy, a jeśli chodzi o kobiety - nawet prześcignęliśmy zachodnich sąsiadów - przypominają autorzy raportu "Występowanie, leczenie i prewencja wtórna zawałów serca w Polsce".

- Wprawdzie pozostajemy jeszcze w tyle za Holandią i Danią, ale znacznie wyprzedziliśmy Węgrów, Czechów, Finów. To duży sukces - podkreślają eksperci, przedstawiając podczas piątkowej (16 maja) konferencji wspomniany raport.

Równe szanse mieszkańców miast i wsi
Z raportu jasno wynika, że poziom umieralności z powodu ostrego zespołu wieńcowego mężczyzn w Polsce jest zbliżony do przeciętnego dla krajów UE - jest podobny jak w Niemczech, Austrii i Szwecji, niższy niż w Finlandii, w Czechach i na Węgrzech, ale wyższy niż w Wielkiej Brytanii, Holandii i Francji.

W przypadku kobiet sytuacja jest nawet bardziej korzystna, gdyż poziom śmiertelności Polek z powodu zawału jest wyraźnie niższy niż mieszkanek Niemiec, Austrii i Szwecji.
Prof. Lech Poloński, śląski konsultant wojewódzki w dziedzinie kardiologii zaznacza, że tym, co jest dla Polski budujące, to fakt, że śmiertelność szpitalna pacjentów z zawałem serca jest praktycznie taka sama, niezależnie od środowiska, z którego chory trafia do szpitala.

- Analizy wykazują, że nieistotne jest czy chory z zawałem to mieszkaniec wsi, małego miasteczka, czy też dużego miasta. Jego szanse na przeżycie są takie same. To oznacza, że poddawany jest tej samej procedurze. To efekt tego, co się niektórym nie podoba, czyli 150 pracowni hemodynamiki. Tak znaczna sieć sprawia, że chory trafi do pracowni z małego miasteczka tak samo szybko jak z centrum Warszawy - wyjaśnia prof. Poloński.

Mniej korzystnie przedstawia się natomiast sytuacja w Polsce w przypadku śmiertelności osób w wieku aktywności zawodowej. Jej poziom jest w naszym kraju wyższy niż we wszystkich porównywanych, wymienionych wcześniej krajach, za wyjątkiem Węgier. Na szczęście różnice te ulegają zmniejszeniu w ciągu ostatnich lat.

Na uwagę zasługuje także fakt, że śmiertelność "zawałowa" jest najwyższa u osób z zawodowym wykształceniem.

Chorujemy częściej niż inni
Dr hab. Tomasz Zdrojewski z Katedry Nadciśnienia Tętniczego i Diabetologii Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego zaznacza jednak, że choroby układu sercowo-naczyniowego wciąż stanowią w Polsce przyczynę 45 proc. wszystkich zgonów, i są pierwszym zabójcą w Polsce.

Prof. Bogdan Wojtyniak z Zakładu Centrum Monitorowania i Analiz Stanu Zdrowia Ludności, Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego - Państwowego Zakład Higieny, dodaje, że szansa na to, że zachorujemy na zawał wzrasta wraz z wiekiem zarówno u mężczyzn jak u kobiet. Przy czym wystandaryzowane współczynniki zachorowalności wskazują, że ryzyko to u mężczyzn jest 2,5-krotnie wyższe niż u kobiet.

- Pod tym względem mamy nadal wiele do zrobienia, zwłaszcza że zachorowalność na zawał serca w Polsce jest aż o 50 proc. wyższa niż w Anglii czy Danii. Natomiast jest porównywalna z Niemcami - informuje prof. Wojtyniak.

Zwraca również uwagę na fakt, że najwyższe ryzyko zachorowania na zawał serca w Polsce obserwujemy obecnie wśród mieszkańców miast poniżej 10 tys. mieszkańców, co oznacza, że nie jest to jest choroba „białych kołnierzyków".

Zapadalność ta jest wyższa niż mieszkańców dużych aglomeracji o ponad jedną trzecią wśród mężczyzn i ponad 50 proc. u kobiet. Wskazuje to na wyraźnie gorszy i bardzo niski poziom prewencji pierwotnej w najmniejszych miastach naszego kraju.

Najlepiej leczyć na kardiologii
Eksperci zaznaczają, że najskuteczniejsze efekty leczenia zawalu serca uzyskujemy wówczas, gdy chory z zawałem trafi prosto na oddział kardiologiczny.

Prof. Marek Gierlotka ze Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu wyjaśnia, że w 2009 roku prosto na oddział kardiologii z pominięciem szpitali ogólnointernistycznych trafiło 62 proc. chorych. 11 proc. zostało najpierw skierowanych na izby przyjęć; od 1-2 do proc. na intensywną terapię; 25 proc. na internę, a 0,4 proc. na inny oddział.

- Finalnie w 2009 r. 83 proc. chorych z zawałem było leczonych na kardiologii. W 2012 roku to było to już 86 proc. Nigdy nie będzie to 100 proc. chorych, jednak jak wskazuje doświadczenie należy dążyć do tego, aby jak najwięcej pacjentów z zawałem leczonych było właśnie na tych oddziałach - zaznacza prof. Gierlotka.

To naprawdę dobry wynik
Specjalista podkreśla, że w 2009 roku 73 proc. pacjentów z zawałem było leczonych interwencyjnie i jest to naprawdę dobry wynik.

- Analiza porównawcza wykazuje, że interwencyjnie leczymy zdecydowanie częściej chorych młodszych do 64. roku życia (85 proc. chorych). Wśród chorych powyżej 80. roku odsetek ten wynosi jedynie 45 proc., a dla średniej wieku 65-79 lat - 71 proc. - wymienia prof. Gierlotka.

Jak wynika z raportu ta metoda terapii jest najefektywniejsza. Śmiertelność szpitalna u chorych z dostępem do diagnostyki i terapii inwazyjnej wyniosła bowiem jedynie 6 proc., podczas gdy u chorych bez dostępu do koronarografii i angioplastyki w ostrej fazie zespołu wieńcowego była ponad dwukrotnie wyższa.

Prof. Poloński dodaje, że fakt, iż pacjenci powyżej 80. roku życia byli najrzadziej leczeni inwazyjnie nie wynika z zaniechania tej metody w tej grupie chorych, ale z tego, że im ktoś jest starszy, tym opłacalność diagnostyki inwazyjnej jest większa, ale też rośnie ryzyko u takich pacjentów. Z tego powodu lekarz musi podejść do chorych w starszym wieku indywidualnie.

Jest sukces, ale...
Jak podkreślali eksperci pracujący nad raportem, z opracowania jasno wynika, że w ciągu ostatnich 15 lat udało się w Polsce osiągnąć duży sukces z zakresie terapii zawału serca. Jednak wskazują także na potrzebę kontynuowania i wzmocnienia niektórych kierunków działań, dotyczących zwłaszcza prewencji wtórnej.

- W Polsce jedynie 22 proc. chorych po zawale serca objętych jest kompleksową rehabilitacją kardiologiczną. To liczba niewystarczająca, rehabilitowana powinna być zdecydowana większość pacjentów. Biorąc pod uwagę fakt, że pobyt chorego w szpitalu trwa zwykle tylko 4-5 dni, podczas hospitalizacji nie ma możliwości przeprowadzenia pełnej interwencji psychologicznej - zaznacza prof. Grzegorz Opolski, konsultant krajowy w dziedzinie kardiologii.

Dodaje: - Okres rehabilitacji powinien być poświęcony nie tylko treningowi fizycznemu, ale przede wszystkim uświadomieniu choremu konieczności zmian w stylu życia. Dopiero w trakcie rehabilitacji można zwiększyć zasady prewencji wtórnej, ale też zwiększyć dawki leków.

Duże nakłady na leczenie interwencyjne w fazie ostrej są tracone w perspektywie długoterminowej z uwagi na wysoką śmiertelność pacjentów w ciągu roku (sięga 20 proc.) i kolejnych lat od wystąpienia zawału. Po trzech latach wynosi ona już 28 proc., w tym po leczeniu zachowawczym, bez użycia metod inwazyjnych - do 51 proc. - wynika z raportu.

Opieka poszpitalna i prewencja pierwotna
Prof. Mariusz Gąsior z III Katedry i Oddziału Klinicznego Kardiologii SUM z kolei zaznacza, że zdaniem kardiologów opieka nad chorym po zawale serca powinna być przez przynajmniej rok nadzorowana przez ten ośrodek, w którym leczono go od początku.

Zdaniem ekspertów szwankuje także prewencja pierwotna. Wskazuje na to wyraźnie zdecydowanie krótszy wiek życia polskich mężczyzn w porównaniu z innymi krajami, przy jednoczesnych największych rezerwach, które mamy ukryte w kardiologii.

Potwierdzają to także najnowsze badania w projekcie finansowanym przez Komisję Europejską - EuroHeart 2. Wynika z nich, że potencjał nowoczesnej prewencji pierwotnej w takich krajach jak Polska stanowi najważniejszy czynnik dla redukcji zachorowań i kosztów opieki kardiologicznej.


Źródło: www.rynekzdrowia.pl