Urozmaicone kanapki przygotowywane na bazie różnych rodzajów pieczywa mają być ważnym elementem posiłków spożywanych przez uczniów w ciągu dnia - wynika z uzasadnienia projektu rozporządzenia sklepikowego. Do sklepików szkolnych wróci m.in. kawa.
Od początku tego roku szkolnego obowiązują nowe przepisy dotyczące zasad przygotowywania posiłków w stołówkach szkolnych i przedszkolnych oraz produktów sprzedawanych w szkolnych sklepikach. Przepisy te od początku budziły wiele kontrowersji - protestowali właściciele sklepików szkolnych, a rodzice skarżyli się, że dzieci nie chcą jeść posiłków przygotowanych według nowych zasad; wskazywano, że przepisy są zbyt restrykcyjne, zabraniały np. kanapek z białego pieczywa i słodzenia herbaty cukrem.
Minister zdrowia Konstanty Radziwiłł w czwartek oceniał, że obecne rozporządzenie jest przejawem „nadregulacji”. Powiedział, że nowe przepisy będą prostsze, nie oznacza to jednak, że resort wycofuje się z zachęcania do zdrowego żywienia. „To jest z całą pewnością jeden z niezwykle istotnych elementów zdrowia publicznego, ale zdrowie publiczne robi się troszkę inaczej, niż to dotychczas (…) było robione. Nie drogą nakazów, zakazów, tylko drogą promocji” - mówił minister.
Wyjaśnił, że rozporządzenie określi, jakie poziomy soli, cukru i tłuszczu mogą mieć produkty sprzedawane w sklepikach. Natomiast w kwestii stołówek szkolnych resort chce odwoływać się do aktualnej wiedzy żywieniowej. „Nie będziemy mówić, jakie produkty konkretne (podawać uczniom) i czym je doprawiać, tylko odwołujemy się do tego, żeby to było zgodne ze standardami żywienia dzieci. Te standardy istnieją: jest nauka na ten temat, jest wiele poradników, które są dostępne dla szkół, m.in. opracowane przez Instytut Żywności i Żywienia. Wiedza na ten temat jest dostępna, zatem nie ma powodu ubezwłasnowolniać dyrekcji szkół albo osób, które gotują” - mówił Radziwiłł.
Jak wskazano w uzasadnieniu projektu nowelizacji rozporządzenia, jej celem jest poszerzenie oferty żywieniowej sklepików szkolnych, przy uwzględnieniu konieczności ograniczenia sprzedaży środków spożywczych zawierających znaczne ilości cukrów, tłuszczu oraz soli. Przepisy mają też promować spożycie warzyw, owoców, żywności bogatej w wapń, a także nawyk picia wody.
Zgodnie z projektem w sklepikach szkolnych uczniowie będą mogli kupić pieczywo pszenne, razowe i pełnoziarniste (żytnie, pszenne, mieszane), co ma promować urozmaiconą dietę oraz spożycie produktów pełnoziarnistych o wyższej zawartości składników mineralnych i błonnika. Pozwoli także uczniom kształtować świadome wybory żywieniowe. W ofercie sklepiku będzie mogło znaleźć się także m.in. pieczywo niskobiałkowe lub bezglutenowe. Pieczywo dostępne w sklepiku może być bazą do przygotowania kanapek, jak również stanowić dodatek do jogurtu lub innych produktów mlecznych.
W sklepikach będzie mogło być sprzedawane także pieczywo półcukiernicze i cukiernicze, jednak musi ono spełniać określone kryteria: w 100 g produktu nie powinno ono zawierać więcej niż 15 g cukru, 15 g tłuszczu i nie więcej niż 0,45 g sodu/1,2 g soli.
Autorzy projektu proponują, by ważnym elementem posiłków spożywanych przez uczniów w ciągu dnia były kanapki. Ich skład powinien być urozmaicony poprzez stosowanie takich dodatków, jak np.: chude przetwory mięsne, przetwory z ryb, skorupiaków lub mięczaków, jaja, ser. W uzasadnieniu projektu podkreślono także, że w przygotowaniu kanapek należy pamiętać o ograniczaniu dodatku soli na rzecz świeżych lub suszonych ziół oraz przypraw. Ponadto należy zadbać o dodatek warzyw lub owoców.
W sklepikach będą także sprzedawane sałatki i surówki o urozmaiconym składzie, zawierające m.in. chude przetwory mięsne, przetwory z ryb, jaja, ser, produkty zbożowe, orzechy. Sałatki i surówki nie powinny być dosalane, a alternatywą dla soli - jak wskazano w uzasadnieniu - mogą być świeże lub suszone zioła. Z kolei tłuste sosy przygotowywane na bazie majonezu i śmietany powinny być zastępowane dressingami na bazie jogurtu naturalnego.
Uczniowie będą mogli kupić mleko, a także napoje je zastępujące, takie jak napój: sojowy, ryżowy, owsiany, kukurydziany, gryczany, orzechowy lub migdałowy. Napoje te powinny zawierać ograniczoną ilość cukru, tłuszczu i sodu/soli.
Źródło: kurier.pap.pl
Komentarze
[ z 7]
Wydaje mi się, że wprowadzanie tak restrykcyjnych modyfikacji w żywieniu poprzez eliminację produktów uważanych za nie zdrowe ze szkolnych sklepików i ze stołówek było posunięciem nieco zbyt gwałtownym. Uważam, że był to krok w dobrym kierunku i temu muszę oddać rację, jednak chyba był to krok zbyt duży. Warto, aby dalej w podobnym kierunku podążać, ale jednak lepiej małymi krokami. Może najpierw zacząć od edukowania dzieci oraz ich rodziców na temat zasad zdrowego żywienia, chorób jakie mogą wynikać z niewłaściwego doboru pokarmów oraz innych konsekwencji jak chociażby otyłości, która staje się plagą naszych czasów. Takie rozwiązanie wydawało by się być o wiele bardziej logicznym i możliwym do wprowadzenia. Najpierw zmienić myślenie ludzi oraz ich dzieci, dopiero później wprowadzać zmiany w ich przyzwyczajeniach i nawykach, a dopiero na końcu zająć się całkowitą eliminacją produktów które wykazują niekorzystny wpływ na zdrowie prowadząc do rozwoju chorób metabolicznych, nadwagi, otyłości i innych. Wtedy może by akcja odniosła sukces. A tak, nie dziwię się, że władze musiały od pomysłu odstąpić. Nie da się z dnia na dzień oduczyć kogoś nawyków jakie budował całe życie. I przypuszczam, że bardziej w tym miejscu buntowali się rodzice, niż same dzieci. Dzieci za pewne po upływie kilkunastu dni, może kilku tygodni przyzwyczaiły by się do zmiany i nowego sposobu żywienia. Obstawiał bym raczej, że zmiany były szokiem dla rodziców i to im było trudno sobie wyobrazić dzieciństwo bez słodyczy i żywności obfitującej w cukry proste, a uznawanej powszechnie za smaczną. Wszystko jest dobre, ale we wszystkim trzeba zachować zdrowy umiar. Tak w żywieniu, jak i wprowadzaniu zmian dotyczących sposobu doboru składników odżywczych i rodzajów pokarmów. Małymi krokami zmiany się wprowadzi, ale nagłe przewrócenie diety do góry nogami może i jak widać, spotkało się z oporem.
Po przeczytaniu tytułu powyższego artykułu, miałam nadzieję na więcej zmian niż okazało się w rzeczywistości. Powrót białego pieczywa, kawy i odrobiny cukru nie uczyni posiłków ze sklepiku szkolnego bardziej atrakcyjnymi. Oczywiście jest to postęp zważywszy na restrykcyjne przepisy obowiązujące dotychczas. Uważam jednak, że dzieci ledwie zauważą te modyfikacje. Surowe przepisy zabraniające większości produktów dostępnych wcześniej w szkołach spowodowały, że uczniowie kupują niezdrową żywność w okolicznych sklepach lub rodzice kupują im przekąski. Efekt prozdrowotny gdzieś tam jest, nie mogę zaprzeczyć, ale czy warto było przeprowadzać aż tak szeroko zakrojoną rewolucję? Niektóre ograniczenia są według mnie przesadą.
Pomysł był dobry i mógłby prowadzić w dobrym kierunku, ale chyba rzeczywiście nieco zbyt gwałtownie wprowadzone zmiany nie mogły nie spotkać się z oporem ze strony rodziców. Chociaż oczywiście byłoby dobrze, gdyby żywienie dzieci odbywało się zgodnie z zasadami opartymi na badaniach naukowych i aby pełne było świeżych warzyw, owoców, natomiast ubogie w cukry proste i produkty pozbawione lub nieszczególnie wartościowe odżywczo. To jednak spójrzmy prawdzie w oczy, że nawet gdyby doszło do proponowanych zmian, to przecież spożywanie przez dziecko zdrowych produktów podczas kilkugodzinnego przebywania w szkole raczej nie mogłoby na trwałe zmienić nawyków i przyzwyczajeń malucha, dopóki również u niego w domu podobne zasady nie byłyby przestrzegane. A do tego potrzeba by zająć się przede wszystkim edukacją rodziców. I to na pierwszym miejscu. A kiedy już rodzice zrozumieją problem i argumenty przemawiające za zasadnością wprowadzonych zmian i kiedy sami będą mieli ochotę chociażby w niewielkim stopniu do tych zasad stosować, wtedy dopiero wprowadzanie restrykcji w placówkach szkolnych będzie mogło odnieść trwały, korzystny pro zdrowotnie skutek. W innym wypadku, co z tego, że dziecko nie kupi batonika w sklepiku szkolnym, skoro troskliwy rodzic kupi go za niego i wrzuci do plecaka wiedząc, że w placówce szkolej taki smakołyk będzie niedostępny. Albo dziecko samo sobie kupi coś niezdrowego, ale uznawanego za smaczne w drodze do szkoły lub ze szkoły. I co wtedy się zmieni? Chyba jedynie to, że słodycze mogłyby zostać uznane przynajmniej przez część dzieci za coś zakazanego. A jak wiadomo, owoc zakazany smakuje najlepiej i zamiast rozwiązania problemu, jeszcze budowalibyśmy w dzieciach przekonanie, że żywność obfita w cukry proste może być uznawana za rodzaj nagrody i za coś pożądanego, co warto jest zdobywać. Takie podejście mogłoby wywołać o wiele więcej szkód niż korzyści. Chociażby jeszcze z tej przyczyny, że żarłoczność psychiczna jest problemem o wiele bardziej skomplikowanym i o wiele trudniejszym do leczenia, niż otyłość spowodowana błędnymi nawykami żywieniowymi lub brakiem wiedzy odnośnie zasad zdrowego odżywiania. Czyli pomimo faktu, iż coraz więcej dzieci ma problem ze zbyt dużą wagą ciała, to jednak cieszę się, że zakaz do sklepików nie został wprowadzony. Mam nadzieję, że zwiększy się nakłady na edukację prozdrowotną społeczeństwa i dopiero kiedy uda się zmienić nawyki i nastawienie u osób dorosłych, będzie można powtórzyć pomysł i tym razem może skutecznie zmienić asortyment szkolnych sklepików, eliminując z jego półek niepełnowartościowe, niezdrowe produkty o wysokim indeksie glikemicznym.
Trochę taka walka z wiatrakami. Sklepik szkolny nie może sprzedawać tego lub tamtego i w efekcie zyskują na tym sklepy zlokalizowane obok szkoły. Szkoły najczęściej znajdują się w centrum, jeżeli chodzi o małe miasta a w większych sklep mamy na każdym rogu. Takie dziecko pójdzie sobie w drodze z autobusu do takiej biedronki czy innej żabki i kupi sobie to co chce, znacznie taniej niż w szkolnym w sklepiku, w którym wymyślna bułka z wieloziarnistego pieczywa, świeżych warzyw i dietetycznym dresingiem będzie kosztowała co najmniej 7 złotych. Ja jednak jestem zwolennikiem metody marchewki a nie kija i jeżeli już się chce wprowadzać jakieś zmiany w szkole, to nie na zasadzie zakazów i więziennego rygoru, ale po prostu uczenia i wychowania. Co takie dziecko wyniesie z tego za lekcję? Że w życiu trzeba kombinować i obchodzić zakazy, bo w sklepiku nie można było kupić tego i tego, czy lepiej poświęcić czas na to, żeby np. uczniom zorganizować lekcje gotowania, podczas których pokaże im się, że można zrobić zdrowe i tak samo smaczne kanapki, że w domu można tanim sposobem zrobić sobie tak samo dobry, zdrowy hamburger jak w sieciówce. Pokazujmy, że zdrowe odżywianie może być fajne i smaczne. Mamy ogrom bardzo zdrowych potraw, które dla mnie osobiście smakują nijak i czułbym się źle ciągle to jedząc. Nie trzeba rezygnować z radości jedzenia. Do tego, już nie róbmy z tego zdrowego jedzenia takiego must have. Od czasu do czasu można sobie pozwolić na czekoladę, lody, pizzę i frytki. Jakoś o tym to nikt nie mówi i potem mamy ludzi-zombie, którzy tylko marzą żeby skończyć już tę dietę. Na koniec tylko wspomnę o tym co było w artykule: dania ze skorupiaków... Już widzę te sałatki z krewetkami i świeże ostrygi na szklanej, szkolnej ladzie obok gumy turbo :) A nie już nie obok gumy, tylko obok orzechów włoskich.
Trudno mi wyobrazić sobie jak resort ma zamiar wycofać się z nadregulacji kwestii żywności dostępnej w sklepikach szkolnych. Wymienione w artykule produkty, które będą mogły być sprzedawane dzieciom i młodzieży szkolnej muszą pozostać obarczone pewnymi restrykcjami dotyczącymi zawartości tłuszczu, cukru bądź soli. Zatem moim zdaniem szykuje się nie zmiana na bardziej liberalną regulację, lecz parafraza tej istniejącej. Jeśli sposobem na "uwolnienie" w pewnym stopniu handlu żywnością w szkołach ma być zalecenie odwołania się do ogólnej wiedzy na temat dietetyki, to również budzi to moje wątpliwości. Powstaje tu bowiem niebezpieczny dla skuteczności regulacji luz decyzyjny, według jakiego kryterium oceniana będzie ta ogólna wiedza. Czy chodzi o wiedzę na temat zdrowego odżywiania przekazywaną w szkołach, o tę wynikającą z najnowszych badań naukowych czy może o tę zaczerpniętą z konkretnej publikacji, np. wymienionego w artykule poradnika opracowanego przez Instytut Żywności i Żywienia? Kryterium odniesienia musi być precyzyjne a to znów wymaga regulacji. Moim zdaniem błąd popełniony u początków inicjatywy wyprowadzenia ze szkół niezdrowych produktów zapoczątkował błędne koło, z którego ciężko będzie się ustawodawcy wydostać.
Światowa Organizacja Zdrowia podkreśla, że każdy powinien włączyć się w walkę z otyłością i wspierać dotknięte nią osoby. WHO szacuje, że medyczne konsekwencje otyłości do 2025 roku będą kosztować ponad bilion dolarów, a liczba cierpiących na nią dzieci i młodzieży zwiększy się o 60 procent do 2030 roku.Leczenie osób z otyłością powinno być procesem wielopłaszczyznowym, a jednocześnie dopasowanym indywidualnie do pacjenta. Pierwszym i podstawowym elementem każdego etapu leczenia otyłości jest wdrożenie odpowiednio zbilansowanej diety. Powinna ona uwzględniać wprowadzenie właściwych i trwałych zmian czyli wyrobieniu dobrych nawyków żywieniowych. Choć w zaleceniach polskiej grupy ekspertów ds. otyłości edukacja żywieniowa jest przypisana lekarzom, to najbardziej kompetentnym specjalistą w tym zakresie jest dietetyk kliniczny. Następnym elementem leczenia otyłości jest aktywność fizyczna. W przypadku osób z nadmiarem masy ciała nie jest ona jedynie rekreacją czy sposobem spędzania czasu wolnego. Z tego względu powinna odbywać się zgodnie ze wskazaniami specjalisty, ponieważ w przypadkach ekstremalnej otyłości, z niewyrównaną niewydolnością krążenia lub z niestabilną chorobą wieńcową aktywność fizyczna może być niewskazana. Właściwy sposób odżywiania i systematyczny ruch nie są jedynymi sposobami leczenia otyłości. W pewnych przypadkach zalecana może być terapia behawioralna, kiedy otyłość jest efektem zaburzeń związanych z zachowaniem. Wbrew pozorom nie jest to sytuacja rzadka. Kolejnym elementem leczenia otyłości jest farmakoterapia. Choć nie jest w stanie zastąpić podstawowych elementów leczenia jakimi są odpowiedni sposób odżywiania i aktywność fizyczna to może je skutecznie uzupełniać. Co ważne, redukuje również ryzyko wystąpienia poważnych dla zdrowia powikłań otyłości. W tym aspekcie kluczową rolę pełni lekarz ponieważ to on dobiera odpowiednie leki i dawkowanie. U osób, które chorują na otyłość, zaburzenia endokrynologiczne występują częściej niż w populacji ogólnej. Najczęstszą chorobą endokrynologiczną, która prowadzi do otyłości, jest niedoczynność tarczycy. Obniżenie stężenia wolnej tyroksyny w surowicy krwi prowadzi do zmniejszenia trijodotyroniny w obrębie tkanek i zmniejsza się intensywność procesów utleniania we wszystkich komórkach. W konsekwencji spowalnia to tempo przemiany materii, powoduje zachwianie równowagi energetycznej pomiędzy wydatkowaniem energii, które jest obniżone, a jej przyjmowaniem. Niedobór tyroksyny przyczynia się do insulinooporności tkanek. W efekcie komórki beta trzustki zaczynają produkować większe ilości insuliny, aby przezwyciężyć insulinooporność obwodową. Ta kompensacyjna hiperinsulinemia nie jest korzystnym zjawiskiem, bo pobudza apetyt, powoduje zatrzymywanie wody, a więc także pogłębianie otyłości. Poza tym insulinooporność w obrębie tkanki tłuszczowej i towarzysząca jej hiperinsulinemia nasilają lipolizę, uwalniając wolne kwasy tłuszczowe, co prowadzi do insulinooporności ogólnoustrojowej, także mięśni szkieletowych i wątroby. Jest to punktem wyjścia różnych powikłań, zwłaszcza sercowo-naczyniowych. W maju ubiegłego roku do konsultacji publicznych trafił projekt rozporządzenia w sprawie programu pilotażowego w zakresie kompleksowej opieki specjalistycznej nad pacjentami leczonymi z powodu otyłości olbrzymiej KOS-BAR. Pilotaż ma poprawić jakość i efektywność leczenia pacjentów z rozpoznaniem otyłością olbrzymią. Do realizacji programu pilotażowego wytypowano 15 ośrodków, które będą mogły go przeprowadzić pod warunkiem zawarcia umowy z Narodowym Funduszem Zdrowia. Po dokonaniu kwalifikacji do programu pilotażowego, ośrodek koordynujący wyda pacjentowi kartę KOS-BAR i od chwili jej otrzymania przez cały okres terapii chory będzie pod opieką tego ośrodka. Szacuje się, że w ramach pilotażu opieką zostanie objęte około 2907 pacjentów. Pilotaż KOS-BAR, w zależności liczby pacjentów włączonych do programu, będzie kosztował około 71 milionów złotych. Pieniądze na ten program zostaną przekazane m.in.: z tzw. opłaty cukrowej, która zgodnie z przepisami jest przeznaczona na działania o charakterze edukacyjnym i profilaktycznym oraz na świadczenia opieki zdrowotnej związane z utrzymaniem i poprawą stanu zdrowia pacjentów z nadwagą i otyłością. Zgodnie z danymi udostępnionymi przez Światową Organizację Zdrowia (WHO) otyłość dotyka około 800 milionów ludzi na całym świecie. Zgodnie ze statystykami Narodowego Funduszu Zdrowia aż jedna czwarta mężczyzn i 23% kobiet po dwudziestym roku życia choruje na otyłość. W przypadku dzieci i nastolatków wartości są niższe, jednak nadal alarmujące – 13% chłopców i 5% dziewcząt poniżej 20. roku życia ma zbyt dużą ilość tkanki tłuszczowej. W Polsce przeprowadzono ponadto badanie COVID 365+, którego wyniki nie są zbyt optymistyczne ponieważ co drugi Polak ma problem z nadwagą lub jest otyły. Prognozuje się, że do 2025 roku w naszym kraju aż 30% mężczyzn będzie mieć problem z otyłością. Jeżeli chodzi o kobiety oczekiwany wynik wyniesie odrobinę mniej, bo będzie to 26%. Dane dotyczą wyłącznie dorosłych, co jest warte podkreślenia, ponieważ skala problemu otyłości u dzieci rośnie w jeszcze szybszym tempie. Co czwarty chłopiec i co trzecia dziewczynka w wieku 5-9 lat w Polsce ma nadwagę.Otyłość w wieku od 15 do 17 lat wiąże się z aż 17,5 razy większym ryzykiem wystąpienia otyłości w życiu dorosłym. Ponad jedna trzecia. otyłych przedszkolaków i prawie 80 procent otyłych nastolatków stanie się otyłymi dorosłymi. Eksperci są zgodni, że dieta dziecka musi uwzględniać pięć posiłków w ciągu dnia spożywanych w regularnych odstępach, czyli co 3-4 godziny. Najczęściej popełnianym błędem jest jedzenie małej liczby posiłków, co bardzo spowalnia przemianę materii, pomijanie śniadań, jedzenie tylko wieczorami i stosowanie diety nieodpowiednio zbilansowanej pod względem odżywczym. Śniadanie dziecko musi zjeść (najpóźniej pół godziny po przebudzeniu). Posiłki powinny być urozmaicone i smaczne, zawierać łatwostrawne białko, węglowodany złożone i odpowiednią ilość zdrowego tłuszczu.Ogromnym problemem współczesnego żywienia dzieci są przekąski. Dzieci mają naturalną tendencję do podjadania, ale lepiej proponować im odpowiednie przekąski niż herbatniki, chipsy czy biszkopty. Zdrowe przekąski to suszone owoce bez dodatku cukru i niesiarkowane, pestki dyni oraz słonecznika, niewielkie ilości orzechów, migdałów, a także galaretki, kisiel z owocami, produkty mleczne (budyń) lub koktajle mleczno-owocowe. Przy otyłości ważne jest odciążenie aparatu ruchu (stawów, więzadeł, ścięgien, kręgosłupa i stóp), dlatego jeżeli chodzi o aktywność fizyczną najlepiej zacząć od pływania czy jazdy na rowerze. Spersonalizowanego doboru ćwiczeń dla każdego dziecka powinien dokonać fizjoterapeuta, uwzględniając dodatkowo zajęcia o charakterze korekcyjnym dla tych dzieci, u których równocześnie z otyłością występują nabyte wady postawy. Niestety pandemia miała wpływ również na aktywność fizyczną. W okresie pandemii 34 procent mieszkańców naszego kraju zmniejszyło swoją aktywność fizyczną. Najczęściej ograniczali ruch mężczyźni w wieku 45-64 lata i kobiety w wieku 20-44 lata. Czynnikiem sprzyjającym zmniejszeniu może być ograniczenie dostępności do obiektów sportowych.Eksperci wyliczają, że otyłość prowadzi do ok. 200 powikłań zdrowotnych. Najczęstsze z nich to cukrzyca, nadciśnienie tętnicze, choroba niedokrwienna serca, zawały i nowotwory. Są to zagrożenia dla konkretnych, ale jednocześnie powodują one znaczne obciążenie dla systemu ochrony zdrowia.Bezpośrednie koszty leczenia otyłości w Polsce wynoszą 5 miliardów złotych, a uwzględniając także koszty pośrednie jest to kwota ponad trzykrotnie większa, co stanowi około jedną piątą rocznych wydatków na ochronę zdrowia w Polsce. Pierwotnymi przyczynami otyłości jest złożony zestaw czynników. Wśród nich jest dieta, styl życia, uwarunkowania genetyczne, stan zdrowia psychicznego, liczne czynniki socjoekonomiczne i stan środowiska naturalnego.Według ekspertów należy zwiększyć świadomość społeczeństwa dotyczącą otyłości, zmodyfikować sposób traktowania cierpiących na nią osób i poprawić skuteczność naszych systemów opieki zdrowotnej w walce z tą chorobą.
Wielonienasycone kwasy tłuszczowe omega-3 to związki tak niezbędne w organizmie, jak witaminy, a najcenniejszych form należą występujące w tłustych rybach kwasy DHA i EPA. W ustroju powstają one z roślinnego kwasu ALA, jednak wydajność tej przemiany jest niewielka. Suplementacja diety kwasami omega-3 wiązała się z zapadalnością na COVID-19 mniejszą o około 12 procent. Źródłem witaminy D są tłuszcze zwierzęce, takie jak masło i olej rybi, a także pełne mleko, sery i ryby morskie. Większą część wytwarzamy jednak pod wpływem promieni UV w skórze. Uzupełnianie diety w witaminę D szło w parze rzadszą zapadalnością na COVID-19 o 6-19 procent. Decyzja o przyjmowaniu suplementów diety powinna być podejmowana świadomie i rozważnie, najlepiej po konsultacji z lekarzem.Codzienne wybory żywieniowe wpływają na prawidłowe funkcjonowanie organizmu i jego odporność, a także na nasz nastrój. Racjonalne żywienie to nie lekarstwo, które zastąpi choremu terapię z psychiatrą lub psychologiem, jednak może ono złagodzić objawy choroby i zminimalizować jej skutki. Dodatkowo, dieta bogata w określone składniki odżywcze jest w stanie uchronić nas przed nagłymi spadkami nastroju, chronicznym zmęczeniem, nerwowością i zaburzeniami koncentracji, czyli wszystkim tym, co stanowi zapowiedź problemów natury depresyjnej. Dieta w terapii depresji opiera się na wprowadzeniu konkretnych produktów, które regulują podaż tryptofanu, odpowiedzialnego za produkcję serotoniny. Ten ważny neuroprzekaźnik zwykle kojarzony jest z układem nerwowym, jednak prawda jest taka, że wydzielany jest właśnie w jelitach. Tryptofan należy do aminokwasów egzogennych, czyli takich, które musimy dostarczyć z pożywieniem, gdyż człowiek samodzielnie go nie syntetyzuje. Znajdziemy go zatem w jajkach, rybach (tutaj warto wyróżnić zwłaszcza łososia i tuńczyka), chudym mięsie (pierś z kurczaka) oraz roślinach strączkowych (szczególnie soja). Owocem, który zapewnia dużą podaż tryptofanu, jest ananas, choć owoce i warzywa są mniejszym nośnikiem tego aminokwasu.Według nowych badań przeprowadzonych na zwierzętach zbyt dużo tłuszczu negatywnie wpływa na funkcjonowanie komórek w jelicie, co prowadzi do rozwoju niekorzystnych bakterii. One z kolei wydzielają związek, który uszkadza naczynia krwionośne. Pacjenci tkwią często w mylnym przekonaniu, wyrobionym na podstawie nie do końca właściwego przekazu reklamowego, na przykład że prezentowane w telewizji suplementy mają takie samo działanie jak leki. Kolejnym czynnikiem wpływającym na wzrost popularności leków dostępnych bez recepty i suplementów jest pogorszenie stanu zdrowia przy jednoczesnym niezadowoleniu z poziomu opieki lekarskiej. Nie bez znaczenia pozostaje także chęć obniżenia kosztów związanych z potencjalnym leczeniem i łatwiejszy dostęp do wspomnianych preparatów. Do najpowszechniejszych zagrożeń związanych z nadmiernym i długotrwałym zażywaniem suplementów należy przekroczenie dopuszczalnych norm. Szkodliwy dla zdrowia może się okazać zbyt wysoki poziom witaminy A lub żelaza, które w nadmiarze zwiększają ryzyko m.in. udaru. Innym groźnym skutkiem stosowania bez kontroli preparatów z tej grupy są potencjalne interakcje, w jakie mogą one wchodzić z przyjmowanymi jednocześnie lekami. Przykładowo niebezpieczne jest połączenie leków przeciwzakrzepowych i substancji roślinnej, jaką jest miłorząb japoński. Nadmierna ilość witaminy C lub wapnia może powodować biegunkę i ból brzucha. Przyjmowanie zbyt dużej ilości witaminy D przez długi czas może spowodować odkładanie się wapnia w organizmie, a to może osłabiać kości i uszkadzać serce i nerki. Suplementy diety powinno się wybierać przede wszystkim starannie, biorąc pod uwagę aktualne potrzeby organizmu, które są w przypadku każdego człowieka odmienne. Zawsze należy wziąć pod uwagę ryzyko związane z możliwością przedawkowania składników odżywczych, przyjęcia z suplementem substancji szkodliwej dla organizmu lub wystąpienia interakcji pomiędzy tym produktem żywnościowym a preparatem farmaceutycznym. W przypadku stosowania kilku suplementów diety i leków o zbliżonym składzie może dojść do przedawkowania danej substancji. W ostatnich latach pojawił się duży wachlarz produktów, które mają poprawiać zdrowie jelit. Chodzi o probiotyki i prebiotyki, suplementy te zawierają mikroorganizmy lub związki mające na celu promowanie bakterii jelitowych. Nauka o mikrobiomie jest wciąż stosunkowo młoda, ale niezwykle złożona. Naukowcy wykazali, że probiotyki mogą pomóc w kilku problemach zdrowotnych, w tym w wspomaganiu biegunki i łagodzeniu niektórych objawów zespołu jelita drażliwego (IBS). Jednak poza kilkoma szczególnymi warunkami istnieje niewiele dowodów na to, że mogą korzystnie wpływać na zdrowie. Oczywiście może się to zmienić, gdy pojawi się większa ilość badań. Jak pokazały badania przeprowadzone na zwierzętach wykazały, że zbyt duża ilość tłuszczu w diecie zaburza w komórkach jelitowego nabłonka działanie produkujących energię mitochondriów. Komórki w takich warunkach wydzielają większe ilości tlenu i azotanów. Pobudzają one do wzrostu szkodliwe bakterie, np. E. coli, a one produkują związek o nazwie trimetyloamina (TMA). Wątroba zamienia ją z kolei w tlenek trimetyloaminy (TMAO), który m.in. zwiększa ryzyko miażdżycy. Dieta ketogeniczna sprawia, że pozbawiony węglowodanów organizm uzyskuje energię z kwasów tłuszczowych i ketonów. Oprócz niebezpieczeństwa dla kobiet w ciąży i osób z chorobami nerek, stosowana przez dłuższy czas prowadzi do chorób serca, cukrzycy. Dodatkowo ograniczanie dostarczenia węglowodanów eliminuje z diety warzywa i rośliny strączkowe. Przez to przyczynia się do rozwoju nowotworów i choroby Alzheimera. Ponieważ osoby stosujące taką dietę z powodów zdrowotnych często traciły na wadze, dietę zaczęto sugerować jako sposób na odchudzanie. Dieta ketogeniczna może spowodować spadek masy ciała, ale działa na krótką metę. Suplementy diety stały się w ostatnich latach bardzo popularnym produktem. Mogą zawierać nie tylko witaminy i składniki mineralne, ale również aminokwasy, lecytynę, błonnik, kwasy tłuszczowe, probiotyki, związki pochodzenia roślinnego lub zwierzęcego. Przyjmowanie takich preparatów wiąże się z osiągnięciem określonych korzyści. Nie tylko odżywiają organizm i uzupełniają codzienną dietę w cenne składniki odżywcze, ale także korzystnie wpływają na koncentrację i pamięć, chronią organizm przed wpływem negatywnych czynników zewnętrznych, usprawniają pracę układu nerwowego, sercowo-naczyniowego czy kostno-stawowego. Wspomagają również dietę osób, które nie dbają o właściwie zbilansowane posiłki. Zasadniczą różnicą pomiędzy suplementami diety a lekami, poza brakiem udowodnionego efektu terapeutycznego, jest znacznie prostsza w przypadku suplementu procedura dopuszczenia do sprzedaży. Obecnie na rynku jest dostępnych około 81 tysięcy tego rodzaju preparatów, co uniemożliwia skuteczną kontrolę nad ich składem i potencjalnymi skutkami ubocznymi ich zażywania, zwłaszcza w przypadku osób zażywających wiele suplementów jednocześnie i w połączeniu z lekami, co jest dość powszechne wśród seniorów.Niedobory pewnych składników odżywczych sprzyjają zachorowaniu również na COVID-19, o czym naukowcy donosili już wcześniej. Teraz jednak udało się ocenić działanie tych najbardziej popularnych, z którymi wiązane są największe nadzieje. Dawkowanie i bezpieczeństwo składników odżywczych w ochronie przed powikłaniami wywołanych infekcją koronawirusem to kwestie, które będą podlegać kolejnym analizom, by można było polecać konkretne związki pacjentom. Naukowcy z Wielkiej Brytanii i Hiszpanii odkryli potencjał witaminy B12 przeciwko SARS-CoV-2 w ramach poszukiwań cząsteczek blokujących replikację koronawirusa. Według stworzonych przez nich modeli matematycznych w jego zwalczaniu pomogą molekuły o podobnym działaniu do remdesiviru, ale bez typowych dla niego efektów ubocznych.