Stanowisko ratowników jest jasne: wprowadzanie dwuosobowych podstawowych zespołów ratownictwa medycznego (zamiast trzyosobowych) niesie istotne zagrożenie dla jakości świadczeń i bezpieczeństwa pacjentów. Dyrektorzy stacji pogotowia ripostują: to zgodna z przepisami i konieczna ekonomiczna racjonalizacja.


Co prawda wprowadzanie dwuosobowych zespołów dopuszcza art. 36 ust.1 pkt. 2 Ustawy o Państwowym Ratownictwie Medycznym (w skład zespołu podstawowego wchodzą "co najmniej dwie osoby"), ale Społeczny Komitet Ratowników Medycznych w swoim stanowisku punkt po punkcie przedstawia wady takiego rozwiązania i argumentuje za koniecznością nowelizacji ustawy i potrzebą "zaprzestania redukcji składu zespołów ratownictwa medycznego i wprowadzenia w całym kraju jednolitego modelu trzyosobowych zespołów ratownictwa medycznego".


- Nie zgadzam się z tym całkowicie. Po pierwsze, np. w Niemczech, z którymi możemy porównywać nasze ratownictwo, również występuje standard dwóch paramedyków w zespołach - odpowiada Artur Borowicz, dyrektor Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Katowicach.


Ratownicy argumentują, że analogia taka jest jednak niezasadna, gdyż zagraniczne systemy ratownictwa różnią się od polskiego. Przypominają, że wiele z tych systemów opartych jest na zasadzie "rendez-vouz", zgodnie z którą w razie potrzeby na miejsce zdarzenia dysponowane są „dodatkowe ręce do pracy" w postaci np. specjalnie wyznaczonego do tego celu zespołu ratownictwa medycznego, lekarza lub zespołu straży pożarnej stanowiącego integralną część systemu ratownictwa medycznego.


Z kolei w Polsce wezwanie "dodatkowych rąk do pracy" (np. do pomocy w transporcie pacjenta) wiąże się najczęściej z angażowaniem kolejnego zespołu ratownictwa medycznego, który mógłby realizować w tym czasie inne wezwanie.


Za mało rąk do ratowania
Jednak pierwszym, najważniejszym argumentem (zwłaszcza dla pacjenta), od którego rozpoczynają ratownicy swój raport, jest kwestia obniżenia jakości zabiegów resuscytacyjnych.


Wskazują na badanie przeprowadzone w pogotowiu ratunkowym w Edynburgu. Okazało się, że jakość prowadzonej resuscytacji w zespole dwuosobowym jest nawet o 60 proc. niższa niż w zespole trzyosobowym.


W rezultacie obniżona skuteczność udzielanej pomocy wynikająca przede wszystkim z "braku rąk do pracy" w kluczowym momencie oznacza istotne zmniejszenie szans pacjenta na przeżycie.


- Argument, że do reanimacji jest potrzebna każda para rąk upada w sytuacji, gdy nasze karetki są wyposażone w urządzenia, które automatycznie i bez żadnych ograniczeń uciskają klatkę piersiową. To urządzenie zwraca się bardzo szybko, bo już po pół roku, a utrzymanie ratownika do masażu klatki jest dużo droższe - przekonuje z kolei Artur Borowicz.


Zdaniem ratowników to jednak nie wystarczy. Odpowiadają, że liczba ambulansów w Polsce wyposażonych w tego typu urządzenia jest ciągle znikoma. Ponadto, urządzenia te nie są uniwersalne i mają swoje ograniczenia takie jak np. wiek pacjenta, obwód jego klatki piersiowej czy temperatura otoczenia.


Najważniejszy wniosek jest więc taki, że "urządzenia do automatycznej kompresji klatki piersiowej mogą zatem jedynie wspomagać działanie zespołu ratownictwa, ale nie są w stanie zastąpić personelu medycznego".


Zgodnie z wytycznymi

Kolejny argument przeciw ograniczaniu podstawowych zespołów do dwóch osób jest taki, że zgodnie z międzynarodowymi wytycznymi także pacjent urazowy powinien być zabezpieczany przez co najmniej trzech ratowników.


Podobnie jest w sytuacji interwencji u pacjentów np. z zaburzeniami psychicznymi, po nadużyciu substancji psychoaktywnych. Wymaga to zdaniem ratowników sprawnego współdziałania co najmniej trzyosobowego zespołu, z czego dwie osoby zajmują się bezpośrednio pacjentem, a trzecia np. przygotowuje leki uspokajające. Dyrektorzy stacji pogotowia replikują z kolei, że można wtedy zawsze poprosić o wsparcie policję czy nawet straż miejską.


Za funkcjonowaniem trzyosobowych zespołów przemawiają też względy bezpieczeństwa i higieny pracy. Zgodnie z przepisami większość pacjentów de facto nie powinna być w ogóle transportowana przez zespół dwuosobowy.


- Wojewódzkie Pogotowie Ratunkowe w Katowicach interweniuje 180 tys. razy rocznie, a przypadki urazów w takich okolicznościach wynikają najczęściej z przypadku lub niedbalstwa. A jeśli pacjent jest zbyt ciężki, ponadstandardowy, wtedy do pomocy można wezwać drugi zespół lub straż pożarną - mówi dyrektor Borowicz.


- Nie odnotowaliśmy nigdy takiej sytuacji, żeby ratownik doznał jakiegokolwiek urazu w związku z wykonywaniem czynności związanych z udzielaniem pomocy pacjentowi - potwierdza Roman Pałka, dyrektor Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Szczecinie.


Prawa pacjenta i roszczenia
Społeczny Komitet Ratowników Medycznych wskazuje także na możliwe, groźne konsekwencje prawne działania dwuosobowych zespołów. Ich zdaniem może to powodować konieczność postępowania niezgodnego z przyjętymi wytycznymi, a więc działania spełniającego znamiona błędu medycznego.


Rezultatem mogą być „roszczenia ze strony pacjentów nie tylko pod adresem ratowników medycznych i pielęgniarek ratunkowych, ale również dysponentów czy nawet skarbu państwa.


Ponadto zróżnicowanie działania dwu- i trzyosobowych zespołów na terenie Polski, może naruszać konstytucyjne prawa obywatela do równego dostępu do świadczeń zdrowotnych finansowanych ze środków publicznych.


- Odsyłam do ustawy o Państwowym Ratownictwie Medycznym, która jasno określa, że zespół podstawowy jest złożony z co najmniej dwóch ratowników, a więc taka liczebność składu zespołu wynika z przepisów - odpowiada na to dyrektor Borowicz.


Zgadza się z nim dyrektor Roman Pałka, która podkreśla ponadto, że w województwie zachodniopomorskim nigdy nawet nie było zespołów podstawowych trójosobowych. - Dwuosobowe się przyjęły, sprawdziły i funkcjonują.


Przekonuje, że jeżeli trzeba pomóc, choćby przy transporcie, to bardziej uzasadniona jest prośba o wsparcie i przyjazd następnego zespołu dwuosobowego.


Kto za to zapłaci?
Dyrektorzy stacji pogotowia zgodnie wskazują na ekonomiczny aspekt postawienia na zespoły dwuosobowe.


- Zwiększanie zatrudnienia w zespole nie jest w moim przekonaniu niczym uzasadnione. To zbędny wydatek, a jakość świadczeń jest zupełnie podobna - mówi dyrektor Pałka.


- Jeśli zespoły podstawowe nie czują się na siłach jeździć w dwie osoby, to mogą jeździć w trójkę, i nawet w czwórkę. Ale za taką samą stawkę dobokaretki. Jeśli chcą trzeciego ratownika, niech się podzielą płacą, nie widzę przeciwwskazań - mówi dyrektor WPR w Katowicach


Dyrektor Borowicz podkreśla jednak, że w katowickim pogotowiu, które zatrudnia ponad 1500 osób, nikt nie zgłaszał takich chęci.


- Trzeba zdać sobie sprawę z tego, że nikt przecież nikt z próżnego nie naleje i nie zapłaci. W zakładzie, którym kieruję, nie ma takiego przyzwolenia pracowników, żeby podzielić się z trzecim ratownikiem pensją - potwierdza Roman Pałka.


Finansowe racje
Argumenty dyrektorów stacji, dotyczące redukcji kosztów wynikającej ze zmniejszenia liczebności obsady zespołu podstawowego, jednak nie przekonują ratowników.
Przypominają, że w opinii Ministerstwa Zdrowia środki przeznaczane na finansowanie ratownictwa medycznego są wystarczające, aby dysponenci mogli tworzyć zespoły w składzie trzyosobowym.


- Rozumiem też pracodawców. Czasami im jest łatwiej wysłać od czasu do czasu dodatkowy zespół niż zatrudnić w każdej jednostce trzech pracowników, bo to są inne koszty - ocenia z kolei prof. Krystyn Sosada, śląski konsultant w dziedzinie medycyny ratunkowej.


- Ale z merytorycznego punktu widzenia to zespół trzyosobowy jest w stanie spełnić kryteria i zalecenia np. Polskiej Rady Resuscytacji. Musimy trzymać się wytycznych - podkreśla.


Prof. Sosada jest także za tym, żeby zapis ustawowy był jednoznaczny. - Jeżeli zostawimy sformułowanie „co najmniej dwie osoby", to wiadomo, że większość pracodawców wybierze tańsze rozwiązanie, a nie merytoryczne i bezpieczne. Moim zdaniem wydaje się zasadne, aby zespoły podstawowe były jednak trzyosobowe.

 

 

Źródło: www.rynekzdrowia.pl