Instytut Chorób Serca w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym we Wrocławiu od końca lutego wykonał 40 transplantacji serca. Często pobierano ten organ od dawcy w odległym rejonie Polski. "Staramy się, by nie zmarnować żadnego serca" - powiedział w rozmowie z PAP prof. Michał Zakliczyński.

Prof. Michał Zakliczyński kieruje Pododdziałem Transplantacji Serca i Mechanicznego Wspierania Krążenia w Klinice Kardiochirurgii Uniwersyteckiego Szpitala Klinicznego we Wrocławiu. Od 27 lutego 2021 r. zespół kardiochirurgów tego ośrodka, pod kierunkiem dr Romana Przybylskiego, wykonał 40 przeszczepień serca u dorosłych pacjentów.

PAP: W zeszłym roku wykonano ponad 145 transplantacji serca w Polsce. W nowym ośrodku we Wrocławiu w 2021 roku było ich 40. Jak pan ocenia tegoroczną sytuację w tej dziedzinie kardiochirurgii, a rozmawiamy 27 grudnia, na kilka dni przed końcem roku?

Prof. Michał Zakliczyński: No właśnie, mamy jeszcze parę dni, a brakuje kilku zabiegów do przekroczenia rekordowej liczby 200 transplantacji w tym roku. Nawet gdybyśmy odliczyli te 40 wrocławskich, to ta liczba byłaby lepsza, niż w poprzednich latach. I bez tego jest już ponad 150 transplantacji, co nigdy nie było możliwe. Okazuje się, że nie tylko nowy, wrocławski ośródek nie ograniczył nikomu liczby transplantacji, ale nastąpiła, wydaje się, pewnego rodzaju mobilizacja, która spowodowała, że transplantacji jest więcej. Ośrodek w Zabrzu zwiększył liczbę zabiegów, ośrodek krakowski zwiększył liczbę i pozostałe ośrodki działają na zwiększonych obrotach. To jest wartość dodana.

PAP: We wrocławskim USK program ruszył pod koniec lutego i do teraz przeszczepiono 40 serc. A na początek były to trudne przypadki, związane między innymi z zachorowaniem pacjentów na COVID-19, który zniszczył ich serca.

Prof. M.Z.: Przypadek młodej kobiety z COVID-19 rzeczywiście był trudny. Jeżeli jednak taki program transplantacji się prowadzi, to nie można przebierać w pacjentach. Wiadomo, że nie będą to proste zabiegi. Najtrudniejszą grupą pacjentów są ci wspomagani wcześniej przy pomocy tzw. ECMO, czyli urządzenia, które zastępuje pracę serca i płuc. Również takich pacjentów mieliśmy.

Wykonaliśmy też jedną retransplantację, dotyczyła pacjenta, który był przeszczepiany w innym ośrodku, w zabrzańskim. To było cztery lata z okładem po pierwszym zabiegu. Retransplantacja jest taką skrajną formą, bo ten wcześniejszy zabieg powoduje podwyższone ryzyko, więc każdy taki zabieg jest wyzwaniem dla kardiochirurga. Trochę więcej czasu wymaga otwarcie tego pacjenta, przygotowanie serca do eksplantacji. W gruncie rzeczy nigdy nie wiadomo, co tam chirurg zastanie, ponieważ wcześniejszy zabieg zmienia anatomię. Na pewno jest to komplikacja.

Z drugiej strony staraliśmy się tak dobierać biorców do tych narządów, które nam oferowano, biorąc pod uwagę to jak długi będzie transport, w jakim wieku jest dawca, by zmniejszyć ryzyko, a zapewnić sobie jak najlepsze warunki, największy komfort, jeśli chodzi o pracę chirurga, który najpierw musi eksplantować niewydolny narząd, a potem w miarę szybko wszczepić to serce przywiezione.

PAP: Jaka jest perspektywa w transplantacji serc w Polsce, czy dzięki rozpoczęciu pracy ośrodka w USK we Wrocławiu czas oczekiwania na przeszczepienie będzie dla pacjentów krótszy?

Prof. M.Z.: Tak się na pewno stanie. My mogliśmy zgłaszać pacjentów dopiero w momencie, kiedy uzyskaliśmy zgodę. A więc wszyscy ci pacjenci zostali zgłoszeni na tę centralną, krajową listę oczekujących nie wcześniej, niż w lutym tego roku. Czas oczekiwania nie był specjalnie długi, natomiast bardziej chodzi o to, żeby w optymalny sposób wykorzystywać te narządy, które są zgłaszane, by nic się nie zmarnowało.

Nie jest tak, że nastąpiła jakaś eskalacja, jeżeli chodzi o liczbę zgłoszeń dawców. Ci dawcy są na ogół wielonarządowi, w pierwszej kolejności brana jest pod uwagę możliwość pobrania nerek, wątroby i, u wybranych dawców, serca i płuc. Skupiliśmy się na tym, żeby jak najmniej serc dyskwalifikować. To oczywiście nie jest tak, że to jest domena ośrodka wrocławskiego, ponieważ wszystkie ośrodki w Polsce dostosowały się do tego trendu. Wydaje się, że to jest rozsądna opcja na przyszłość. i to jest właśnie ta perspektywa, o którą pan pytał.

To, jaki się postęp - chociażby w kardiologii inwazyjnej - dokonuje, przekłada się na to, że my jesteśmy w stanie zrobić więcej badań kwalifikujących potencjalnego dawcę i jego narząd do pobrania. Już nie musimy zgadywać, to już nie jest tak, że tylko palpacyjnie chirurg sprawdza tętnice wieńcowe, nasierdziowe na sercu, gdyż jest taki podstawowe badanie jak koronarografia, którą można niemal wszędzie wykonać, jeżeli nie w tym szpitalu, który zgłasza nam narząd, to gdzieś w pobliżu jest jakaś pracownia hemodynamiki, która to robi. I coraz mniej egzotyczna wydaje się nasza sugestia, żeby tego typu badanie wykonać.

PAP: Czy we wrocławskim ośrodku będzie można przeszczepiać jeszcze więcej serc? I czy w całej Polsce liczba transplantacji może wzrastać?

Prof. M.Z.: Czy może być więcej. Przyznam szczerze: tu może być różnie. Naprawdę, sami jesteśmy zaskoczeni, że udało się nam aż tak bardzo zwiększyć liczbę transplantacji, w ogóle się czegoś takiego nie spodziewam. Aczkolwiek, biorąc pod uwagę ten rok, te trudne warunki pandemiczne, to pojawia się pytanie, czy ta pandemia rzeczywiście przeszkadzała, czy - paradoksalnie - w jakiś sposób nam sprzyjała. Nie mogę wykluczyć, że jeszcze uda nam się zwiększyć trochę liczbę transplantacji, ale nie spodziewam się tak spektakularnej poprawy, jak to miało miejsc pomiędzy poprzednim rokiem, a obecnym. Jeżeli dobijemy do 200 zabiegów, to być może o jakąś niewielką liczbę będziemy jeszcze mogli ją zwiększyć.

PAP: Wrocławski ośrodek często korzystał z pomocy policji i wojska w transporcie narządu z odległych części kraju, jak istotna jest taka pomoc?

Prof. M.Z.: To zaliczam do działu pod tytułem "mobilizacja". Nasza determinacja, żeby nie rezygnować z żadnego pobrania doprowadziła do tego, że rzeczywiście ani razu nie zdarzyło się, żebyśmy musieli zrezygnować z pobrania z tego powodu, że nie byliśmy w stanie zapewnić transportu. Praktycznie rzecz biorąc pobieraliśmy wszędzie. Korzystaliśmy z tego, co było dostępne. Choć to nie jest tak, że jeżeli my się decydujemy na przykład na komercyjny transport lotniczy, to dostaniemy więcej pieniędzy od NFZ. Więc tutaj trzeba bardzo ostrożnie - tymi niezbyt bogatymi - środkami gospodarować. Stąd bardzo wielka pomoc instytucji mundurowych, bardzo duża życzliwość ze strony policji i zarządu lotnictwa. Nie tylko nas wspierali, często było tak, że sami starali się rozwiązać takie problemy, jak transport na dłuższą odległość. Dokładali zbiorniki paliwa. Było bardzo duże pójście naprzeciw naszym oczekiwaniom. A to przełożyło się właśnie na to, że żadne z serc nie zostało zmarnowane.

Źródło: www.naukawpolsce.pap.pl | Roman Skiba (PAP)