W całej Polsce przy mikroskopach pracuje zaledwie ok. 400 patomorfologów, przy czym część z nich to osoby na emeryturze, wykonujące zawód cząstkowo - twierdzi doc. Andrzej Wojnar dolnośląski konsultant wojewódzki ds. patomorfologii. To stanowczo za mało, aby móc przyśpieszyć pracę patomorfologów, a takie przyśpieszenie zakłada tzw. pakiet kolejkowy.

Jak wyjaśnia prof. Jacek Jassem przewodniczący Polskiego Towarzystwa Onkologicznego problem dotyczący braku patomorfologów dotyka niemal wszystkich dziedzin medycyny, ale szczególnie ważny jest on w onkologii, gdzie badanie mikroskopowe jest podstawą rozpoznania nowotworu oraz wyboru metody leczenia.

Nie damy sobie rady?
- Dzisiejsza onkologia wymaga od patomorfologa wielu dodatkowych informacji, zatem obciążenie tej grupy lekarzy rośnie. Niestety często efektem jest wydłużający się czas oczekiwania na wynik i obniżenie jakości wykonywanych badań. Błędny lub niepełny wynik badania patomorfologicznego może mieć w onkologii zgubne skutki w postaci wyboru niewłaściwego postępowania leczniczego - tłumaczy prof. Jassem.

Przekonuje: - Obecnie, kiedy dyskutowany jest tzw. pakiet kolejkowy oraz przygotowana strategia walki z rakiem na następne dziesięciolecie, problem ten nabiera szczególnego znaczenia. Efekt wszystkich podejmowanych działań jest bowiem zawsze zależny od najsłabszego ogniwa.

I dodaje: - Obawiam się, że dzisiaj jest nim stan polskiej patomorfologii. Przy obecnej liczbie specjalistów w tej dziedzinie może być problem z osiągnięciem, założonego w projekcie kolejkowym, znacznego skrócenia czasu diagnostyki.

Prof. Radzisław Kordek, konsultant krajowy ds. patomorfologii potwierdza, że w zakładach patomorfologii o szerszym profilu pracuje, według jego informacji i szacunków 450 patologów.

Niestety, jak podaje dr Jadwiga Małdyk, mazowiecki konsultant wojewódzki ds. patomorfologii, aż 130 z nich pracuje na terenie woj. mazowieckiego. Dodaje też, że w tym rejonie cały czas po 2-3, góra 4 osoby rocznie zgłaszają się na tę specjalizację. Jest to jednak jedyne województwo, gdzie ten nabór jest odnawiany.

Docent Wojnar zaznacza, że do tej pory ta liczba czynnych zawodowo patomorfologów dawała sobie radę i dotrzymywała norm czasowych. Jednak trzeba pamiętać, że pracowali korzystając z 5-godzinnego dnia pracy. Dzięki temu zatrudniali się na dwóch etatach, dodatkowo biorąc dyżury w gabinetach prywatnych.

- Niestety wydaje nam się, że nie można już bardziej przyśpieszyć pracy patologów. Nie jest to możliwe, gdy nie ma mocy przerobowych. Dlatego obawiam się, że jeśli trzeba będzie wprowadzić dodatkowe ścieżki, to ten system się „zatka” - reasumuje doc. Wojnar.

Czarny scenariusz nie musi się ziścić
Z kolei prof. Kordek wyjaśnia, że to bardziej skomplikowana kwestia.

- Czas wykonania badania wynika z pewnych uwarunkowań technicznych, ale w większości przypadków takie rozpoznanie można postawić w kilka dni roboczych. W przypadkach, gdzie trzeba wykonać badania dodatkowe, ten czas może przedłużyć się o kilka dni. Dłużej mogą trwać analizy przypadków rzadkich i trudnych, które mogą wymagać specjalnych technik i konsultacji. Trudno dzisiaj wyrokować, jak wzrośnie liczba badań, ale nie ma podstaw aby sądzić, że będzie to wzrost lawinowy.

Dodaje: - Liczba próbek do badania jest pochodną innych możliwości diagnostycznych, na przykład endoskopii. Nie ma zatem dzisiaj podstaw do twierdzenia, że czas oczekiwania na wynik na pewno się wydłuży. Tym bardziej, że wiele szpitali ma kontrakty z zakładami patomorfologii, gdzie czas na rozpoznanie jest ściśle określony - podkreśla prof. Kordek.

Podobnego zdania jest dr Zbigniew Pawłowicz, dyrektor Centrum Onkologii im. prof. F. Łukaszczyka w Bydgoszczy. - Prawdą jest, że patomorfologów jest za mało. Natomiast w Centrum nie mamy z tą obsadą problemów. U mnie na badania patomorfologiczne nie czeka się dłużej niż 5 dni a na badania specjalistyczne z histochemią dłużej niż dziesięć dni - wyjaśnia.

Zaznacza też, że kierowane przez niego Centrum od początku roku przyjmuje pacjentów bez ograniczeń, dlatego nie przewiduje większego napływu chorych po wprowadzeniu pakietu kolejkowego.

Specjalność bez przyszłości
Dlaczego młodzi lekarze nie garna się by zostać patomorfologiem? Dr Małdyk przyznaje, że wielu młodych ludzi nie widzi dla siebie przyszłości po tej specjalizacji, ponieważ specjalność ta jest od wielu lat niedoceniana. Tymczasem jest to bardzo trudna profesja, która wymaga wiele nauki.

- Aby osiągnąć pełną samodzielność zawodową, zwłaszcza w specjalistycznej dziedzinie, trzeba uczyć się ok. 10 lat. To trudna decyzja dla młodych zwłaszcza, że za tą ciężką pracą nie idą gratyfikacje finansowe - zaznacza dr Małdyk.

Jego zdaniem ta specjalizacja nie ma też odpowiedniego prestiżu. - Mimo, że waga specjalności jest ogromna, to ciągle w środowisku lekarzy, dyrekcji i decydentów, patomorfologia nie jest szczególnie zauważana. Stąd wielu lekarzy zaczynających pracę zawodową myśli o bardziej wyeksponowanej specjalności, jak kardiologia czy interna - wyjaśnia dr Małdyk.

Podkreśla też, że do tej pory praca patomorfologa była kojarzona z sekcjami zwłok. - Ten obraz w społeczeństwie też trzeba zmienić, bo współczesna patologia jest dziedziną nowoczesną, która opiera się o najnowocześniejsze techniki, coraz bardziej zbliża się do genetyki czy diagnostyki molekularnej.

Prof. Jassem z kolei dodaje, że aby odwrócić ten niekorzystny trend decydenci powinni stworzyć sprzyjające warunki do podejmowania specjalizacji w dziedzinie patomorfologii - uznać ją za dziedzinę deficytową, przyznać większą liczbę miejsc specjalizacyjnych, głównie rezydentur.

Nie tędy droga
Ministerstwo Zdrowia ma jednak pomysł, aby problem braku patomorfologów rozwiązać. W trakcie konferencji prezentującej Cancer Plan wiceminister zdrowia Igor Radziewicz-Winnicki przyznał, że takim sposobem na braki kadrowe są zmiany w programach specjalizacji.

W jego ocenie modułowa specjalizacja z zakresu patomorfologii pozwala realizować także alternatywną ścieżkę w neuropatologii, co jest szybszym dojściem do samodzielności zawodowej. W nowych programach są inaczej zdefiniowane warunki akredytacji ośrodków, co ma za zadanie zmniejszyć utrudnienia w dostępie i zwiększyć liczbę miejsc szkoleniowych.

Pomysł ten nie zadowala jednak ekspertów.
Doc. Wojnar uważa, że zmiana modelu kształcenia na modułowe nie skróci ścieżki specjalizacyjnej. Celem jej było bowiem dostosowanie modelu kształcenia do obowiązujących standardów w UE.

Problemem nie jest brak ośrodków szkolących, bo te są, ale fakt, że nie ma chętnych do nauki tej specjalizacji. - Do tej pory argumentem przemawiającym „za” było to, że nie ma dyżurów i jest pięciogodzinny dzień pracy. Natomiast wraz z wydłużeniem czasu pracy patomorfologów, ten jeden z głównych argumentów upadł - wyjaśnia ekspert.
Krytykuje również pomysł, jakoby tę lukę mogli wypełnić przeszkoleni na dwuletnich studiach diagności laboratoryjni.

- Jest to stanowczo za krótki czas na wykształcenie patomorfologa. Kolejna rzecz to fakt, że diagnosta laboratoryjny nie jest lekarzem. Tymczasem zdaniem Polskiego Towarzystwa Patologów taką diagnostyką powinien zajmować się tylko lekarz - wyjaśnia doc. Wojnar.

Zdanie to podziela dr Małdyk, która wyjaśnia, że diagnosta będący z wykształcenia chemikiem czy biologiem nie może być patomorfologiem. W jej ocenie oddanie tej specjalności w ręce osób nie w pełni kompetentnych mogłoby być przyczyną wielu błędów diagnostycznych.

Doc. Wojnar zwraca też uwagę na fakt, że procedury diagnostyki patomorfologicznej nie są wycenione przez NFZ.

- Np. w procedurze leczenia guza jajnika czy chłoniaka, są tylko liczone koszty chirurgii, leków, osobowe itd. Natomiast czasami koszt diagnozy patomorfologicznej łącznie z panelem badań immunohistochemicznych czy molekularnych może pochłonąć nawet 80 - 100 proc. środków, które płaci NFZ za całą procedurę.



Źródło: www.rynekzdrowia.pl